Cześć Klubki i nie tylko,
Jak już zapewne wiecie, udało mi się prawie bez problemu dotrzeć do Stanów i mało tego, że mnie wpuścili to jeszcze czekała na mnie praca – PYCYBUTA !!!! Jak wiadomo, Rockefeller właśnie od tego zaczynał. Nie podejrzewam, żeby miał aż takie wypasione stanowisko ale teraz są inne standardy – żeby nie było wątpliwości to zdjęcie jest zrobione o 5 rano na lotnisku w Filadelfii, która tak mnie pokochała, że postanowiła mnie przygarnąć na noc.
Ale od początku: wyleciałam z Krakowa po romantycznym pożegnaniu mojego konkubenta – „Nie wracaj”. We Frankfurcie bez pośpiechu zapakowałam się do samolotu (tym razem niestety nie w BC) a tam dookoła mnie już siedziała wesoła Hinduska rodzinka!!! Taka mała niespodzianka – leciałam na zachód w otoczeniu ludzi wschodu.. 8 godzin lotu, lądowanie i co? Filadelfia znowu pokazała swoją przyjazną stronę i tak jak Agatce skasowali mi lot. Ja się jednak nie załapałam na ostatni samolot, więc dostałam podwójne łóżko i Murzyna …. w telewizorze …
Nie miałam dla niego zbyt wiele czasu, bo o 5-tej musiałam być na lotnisku .. No cóż..
Ważne informacje:
– jak nadajecie bagaż do USA a macie w Stanach przesiadkę, to musicie go odebrać w pierwszym amerykańskim porcie, bo podejrzliwi Amerykanie muszą go jeszcze po swojemu sprawdzić,
– Imigration bierze od Was odciski wszystkich palców (ciekawe jak bez kciuka Pazura dostał się do „Szczęśliwego Nowego Jorku” ?)
– lotnisko w Filadelfi podobno słynie z odwoływania lotów, więc często trzeba przebookowywać bilety (ja czekałam 2 godz w kolejce), jak się nie załapiecie na lot tego samego dnia to macie zapewnione: hotel 3 * i shuttle bus, który kursuje co 20 min ze stanowiska 4 przez 24 godz na dobę (niestety nie dają posiłków)