21 – 23 październik 2007 – Krabi – Ao Nang
Od wczoraj siedzimy na „najpiękniejszej” plaży w okolicach Krabi – Ao Nang –Agnisia wie o co chodzi – zgroza – betonowe falochrony i mnóstwo sklepików i barów. Na szczęście nie ma jeszcze sezonu, który trwa tutaj od 1 listopada do ostatniego maja i turystów jest na razie mniej niż tubylców. Pogoda zdaje się potwierdzać termin wysokiego sezonu, bo teraz jest parno, bezsłonecznie i raz dziennie przez 2 godz. leje jak w Wietnamie w Forrescie Gumpie. Nie poddajemy się jednak i zapełniamy sobie czas jedzeniem, masażami, degustacją Singa Beer i jeżdżeniem na skuterkach. Nasz Hotel Vouge & Spa Resort jak w przypadku większości hoteli zamawianych przez internet jest trafiony w „10” tzn, jest drogi, usytuowany przy głównej hałaśliwej ulicy w środku miasteczka, morze widać tylko z drugiego piętra i to w odległości 2 km. Poza tym wszystko z nim ok. czyli czysto i miła obsługa – jak w Taju. Ponieważ wczoraj byliśmy z lekka zmęczeni, po pobycie w Hongkongu nic nie udało nam się zobaczyć – za to dzisiaj skuterami zwiedziliśmy całą okolicę. Wszędzie są poustawiane znaki, które informują gdzie jest droga ewakuacyjna w razie tsunami – mam tylko niejasne przeczucie, że nikt nie wie o co chodzi. Nas jako turystów nikt nie poinformował co oznacza tablica, która informuje że do drogi ewakuacyjnej jest np. 6 km. Na szczęście inny znak informuje, że gdy się ujrzy tsunami należy się dostać na najwyższy okoliczny punkt. Reasumując – wydali kasę na znaki i a tym się skończyło, reszta leży jak zwykle w gestii raczej boga niż ludzi. Mam nadzieję, że mieszkańcy nadbrzeża zostali przeszkoleni w tej kwestii, bo jak nie – to miało być dobrze a wyszło jak zwykle. Na szczęście dzięki Martinowi, który uwielbia jeździć na skuterze, udało nam się zobaczyć też fajne miejsce – plantację kokosów i drzew kauczukowych. Przez chwilę mieliśmy niejasne przeczucia, że z domu obok którego przejeżdżamy wyskoczy tutejszy farmer i zacznie do nas strzelać ale na szczęście to nie Ameryka i mimo, że ewidentnie jeździliśmy jego prywatną drogą, gość nie przerwał sobie sjesty, żeby nas przegonić. Niewątpliwie ten zakątek Tajlandii był kiedyś uroczy zanim nie przyjechał biały człowiek i nie zaczął podrywać Tajskich małolat i budować tych wszystkich niepotrzebnych hoteli – ale cóż – wszędzie się pchają te białasy a ich kasa nie śmierdzi biednym tubylcom. Jutro wyruszamy na hit tej części Tajlandii Ko Phi Phi – czyli „Niebiańską plażę”, podejrzewam, że nie spotkamy tam Leonarda di Caprio ale Krzyś Jakimiak ma nadzieję, że chociaż wyjrzy słońce, przed którym biedak nie ma żadnej ochrony bo skonfiskowali mu w Hongkongu jakiś cudowny olejek i jest od 2 dni wk….. na Chinoli.
Dobra kończę i idę to wysłać.
Pozdrawiamy serdecznie z Ao Nang.
Anka, Martin, Krzysiek i Krzysiek
PS.1
O Hongkongu napiszę później, bo nie miałam tam czasu.
PS 2
Pierwszy raz z Krzyśkiem wygraliśmy wybory – wniosek więcej nie głosujemy. Będziemy tylko oblewać sukcesy – tak jak to zamierzamy zrobić dzisiaj. Dziękujemy jednak wszystkim tym, którzy zagłosowali pod naszą nieobecność, bo w związku z Waszą patriotyczną postawą możemy spokojnie wracać do domu.