Wstaliśmy bladym świtem we mgle i opuściliśmy nasz wspaniały resort. Tym razem nie śmierdziało kulami na mole i nie zmarzliśmy, bo mieliśmy sporo grubych kołder ale oczywiście bez pościeli. Wydawało nam się, że wszystko już za nami ale niestety najgorsze było przed nami : czterogodzinny marsz we wściekłym upale po szutrowej pomarańczowej drodze. Ja i Borek wymiękaliśmy !