Nie było łatwo ale w końcu postanowiliśmy się z bólem (dwie odrapane nogi i kilka innych ran plus kac, który powinien być a o dziwo go nie ma (nie wiemy czy to dla nas dobrze czy źle) ) zebrać po dyskotece z lokalesami ala lata 80-te i rozpocząć rzeź niewiniątek na innej wyspie.
Ale k … jak się czyta tę nazwę ? Na nasze szczęście mieliśmy przed sobą 14 godzin drogi, żeby się jej nauczyć…
Pierwsza łódka była zapalana na sznurek i ten sposób mocno zafascynował chłopaków
Druga miała znamiona Titanica ale pomimo pewnych obiekcji dopłynęliśmy do brzegu, gdzie czekał na nas ekskluzywny autokar bez klimy, bo Kojot zwany Kowbojkiem alias Śliski Palec orzekł, iż klimy się psują a jak się psują to się podusimy, bo w tych busach nie da się otworzyć okna. I dzięki temu zaoszczędziliśmy 7 peso czyli GRUBE 56 gr. na osobę. W ramach opcji all inclusive dostaliśmy skierowanie do pulmonologa zaraz przy wjeździe do Cebu City. Przezorny zawsze ubezpieczony…
Następna opcja jeepney, pomimo taniości jednak nie wchodził akurat tego dnia w grę
i normalnie wzięliśmy busa z sauną, bo po porannym treningu z naszym osobistym trenerem Makrakiem musieliśmy się trochę spocić.. Tym razem autobus z klimą i z „Niezniszczalnymi” oraz następne 3 godziny w dupie (czarnej, spoconej, potem zamrożonej) i dojechaliśmy do promu, który oczywiście nam s.. czyli uciekł..
Za to manager Makraka – Witek – zorganizował nam hotel z basenem i zakwaterował nas jak na koloniach w Big Familly Rum (10 osób)
i uwaga do tego zatrudnił kucharkę – Berni, która ogarnęła Tapsilog i wydała nam kolonijne porcje wzbogacone za wzorowe sprawowanie Tanduayem z sklepiku, w którym dorabialiśmy jako sprzedawcy.. Szło nam wyśmienicie !!! Przed nami był następny przeprawowy dzień…