To był główny cel wyjazdu Glusia – mekka wspinaczy z El Capitan i Kciukiem. Zobaczcie sami jaki szczęśliwy. Niestety wszystkie miejsca z powodu pożaru na północy były zajęte i musieliśmy szukać po nocy nowego noclegu. Na szczęście miejscówka była ładniejsza i tańsza. Jednak bardzo chcieliśmy się przespać na Kampie nr 4 tam gdzie śpią Ci wszyscy wspinacze ale nie wolno tam było spać w śpiworach a auta nie miały tam wjazdu. Nie poddaliśmy się i poszliśmy jednak się przejść na następny dzień w południe i znalazłam namiocik – akurat piękną zieloną dwójeczkę. Zostaliśmy, więc jeszcze na jedną nockę imprezując leciutko z Cameronem, chłopakiem z Kalifornii.
Na ostatniej focie wrzucam wpisy na bloga – nie ma lekko w kraju gdzie wynaleziono internet, trzeba się skradać pod jakąś recepcję, żeby coś zadziałać.