Skip to main content

QUEENSTOWN. W p… i wylądował – jak mówił klasyk Siara! Krzysiek już na starcie dostał List Ostrzegawczy, bo jak zwykle mnie nie posłuchał i postanowił nie przyznawać się do wwożenia namiotu na teren Nowej Zelandii. Jak wszystkim wiadomo przepisy biosecurity w tym kraju są ekstremalnie zaostrzone i przestrzegane przez cały naród. Dlatego został notowany i ostrzeżony, że następnym razem jak coś ukryje to czeka go kara od 400 do 40 000 nz. I dobrze mu tak.. a nie mówiłam. Tak czy inaczej zaczęło się słabo a potem było jeszcze gorzej, bo przez 2 godziny szukaliśmy jakiegoś miejsca do spania.  Niestety nie wiedzieliśmy, że Queenstown to imprezowania czyli takie połączenie Zakopanego i Chałup a był właśnie Piątek,  Piąteczek, Piątunio. Pech  Po dwóch godzinach błąkania się po miasteczku zagadnęła nas Meksykanka z Londynu i doprowadziła do kampingu powyżej tej całej imprezowni. A potem było już  tylko dobrze : makrela z puszki, gumowe tosty i winko ukoiły nas do snu.